wtorek, 1 listopada 2016
brakujące...schodki
Jonathan Carroll
(ur. 1949) amerykański pisarz, znany twórca fantastyki :
"Nie sposób oswoić się ze śmiercią. Żołnierze, lekarze i przedsiębiorcy pogrzebowi widzą ją bez przerwy i przyzwyczajają się do pewnych jej aspektów, lecz nie do jej istoty. Nie sądzę, aby ktokolwiek to potrafił. Dla mnie otrzymanie wiadomości o śmierci bliskiej osoby jest jak droga w dół po znanych, lecz pogrążonych w mroku schodach. Chodziłeś nimi milion razy i wiesz, ile stopni jeszcze przed tobą, ale gdy chcesz stanąć na następnym, okazuje się, że go nie ma. Potykasz się i nie możesz w to uwierzyć. I od tej pory będziesz się tam potykał często, ponieważ, jak wszystkie rzeczy, do których przywykłeś, ten brakujący stopień stał się cząstką ciebie."
Coraz więcej tych brakujących schodków przed nami,ale...śmierć jest częścią naszego życia. I zawsze będzie. Żegnamy bliskich, lata zabliźniają rany, mimo to zawsze będziemy odczuwać te "brakujące schodki". I będziemy się potykać. Nie da się ich nigdy naprawić. Zostają wspomnienia i te trzeba pielęgnować.
Zdjęcia, filmy...to coś co pozwala przywoływać te dobre chwile, kiedy zmarli byli obecni w naszym życiu, ale przecież teraz, może inaczej, są dalej obecni wśród nas. .
Pamięć ludzka, jak udowodniono naukowo jest zdolna szybciej wymazywać złe rzeczy z przeszłości, zapamiętując te najlepsze. Nasz mózg to zdolna "maszyna". I dlatego mówi się, że czas leczy rany. Może niekiedy tylko zabliźnia, okrywa cienką mgłą, ale to zawsze coś.
"można odejść na zawsze, by stale być blisko"
ks.Jan Twardowski
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Coraz więcej smutku w nas...
OdpowiedzUsuńI coraz więcej refleksji...
tak Stokrotko,ale...wspomnienia to coś, czego nam nikt nie odbierze i dobrze,że kiedyś uwieczniliśmy na zdjęciach swoich bliskich, to są nasze karty historii, lubimy odnaleźc w nich to co najlepsze...
Usuńpozdrawiam Cię serdecznie z rana:))
Nie wypada chyba o smierci ludzkiej pisac w sposob nieakceptowany spolecznie, czyli ze to nie taka znowuz tragedia i etc.
OdpowiedzUsuńJa napisze moze inaczej. Kiedy bylam mloda, niewiele ponad 20 letnia kobieta to zdarzylo sie nam w rodzinie przezyc 9 pogrzebow. W odstepach po miesiac, maksimum dwa.
Pierwsze pogrzeby to byla tragedia. Najgorzej kiedy odchodzily babcie- no dla mnie to byla rozpacz. Pamietam , ze przy dziewiatym okrzeplam. Przywklam do informacji. Znowu i co poradzisz, jak nic nie poradzisz. Na to nie ma mocnych.
Po czasie , kiedy to w sobie przerobilam, tych zalob bylo tak wiele i tak nachodzacych na siebie, ze juz w pewnym momencie nie wiedziales czlowieku, za ktorym z czlonkow rodziny tesknisz ( wymierala rodzina ojca, on mial sporo rodzenstwa i to wcale nie starego, ale tez zdarzaly sie w tym dzieci....). Ale tez bardzo te doswiadczenia okrzepilo mnie ze smiercia z bezsilnoscia na nia.
Potem mielismy baaaaardzo dlugi okres spokoju w rodzinie.
Teaza zas dochodze do wniosku, ze zdarza sie iz czyjas smierc moze byc pozytywna sprawa dla tych zyjacych. np.: rozrabiajacy alkoholik w rodzinie, uwalajaca zycie starsza osoba w rodzinie- ktora psychicznie meczy, ale i fizycznie trzeba wokol niej obejsc ( ci co przezyli chyba wiedza o czym mowa)...oczywiscie , ze kiedy ktos taki odchodzi to jest inne samopoczucie, jakis zal, ale doszlam do wniosku ze wtédy nie wiadomo czy palcze sie , oplakuje zmarla osobe czy siebie sama, ze sie tyle wytrzymalo i teraz co?
Czyjas smierc dla zyjacych nie musi byc koniecznie tragedia, moze byc wybawieniem . Przykre to, ale bywa prawdziwe.
Natomaist wierze w swietych ( zmarlych obcowanie). Czasami miewam samopoczucie, ze pomimo iz ojciec zmarl, to jednak jest:))
Pozdro.
w pewnym sensie masz racje Aniu, teraz powoli rośnie świadomośc,że śmierc nie jest warta jakiegos polbrzymiego tragizowania, bo bywa nierzadko wybawieniem i dla rodziny i dla samego umierającego...każda śmierć jest inna,ale kiedy np.dzieci nagle gina w wypoadkach, kiedy ktoś odchodzi nagle będąc zdrowym,jest inny rodzaj cierpienia tych, co zostali zawieszeni w jakiejś pustce, beznadziei - np ktos wychodzi do pracy, do szkoły i nie wraca już...bo z odejściem chorych i starych bardziej jesteśmy pogodzeni...to w sumie bardzo intymne przezycia, w zależności od sytuacji w jakiej odchodzi ktos na zawsze...
Usuńpozdrawiam;)
W naszych sercach bliscy pozostają na zawsze, to chyba najważniejsze... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńnajwazniejsze,zgadzam się, dlatego ważne, by tak zyć, by potem nas ktoś miło wspominał:)
UsuńProblem ze śmiercią polega także na tym, że zawsze przychodzi nie w porę, nie ma ona niestety wyczucia czasu. Jedni konając z bólu czekają na nią jak na zbawienie, ale ona wtedy zwleka z przyjściem. Innym razem nieoczekiwanie szybko nadchodzi i zaskakuje. Jest nie przewidywalna, może, dlatego sprawia tyle bólu tym, którzy na ziemi zostają. Oglądałaś kiedyś Jo Blacka ? Śmieć miała tam twarz Brada Pita.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
właśnie,śmierć zawsze przychodzi nie w porę,dla niej czas i miejsce sie nie liczy...Nie oglądałam Jo Blacka, niestety...
Usuńpozdrawiam :)
Witaj Smoczusiu
OdpowiedzUsuńJeśli ktoś bliski długo choruje i wiemy, ze nie ma nadziei na ozdrowienie, wtedy śmierć nie jest dla nas zaskoczeniem i wielką traumą, ale gdy umiera bliska osoba nagle, albo ginie w wypadku, to wali nam się świat.
Śmierć sama w sobie jest naturalnym procesem, a mimo to nie godzimy się na nią.
Pozdrawiam
dokładnie tak Azalio,wiemy,ze to częśc naszego życia,ze może kiedyś nastąpic,ale nie godzimy się na nią, odwlekamy jej przyjście, nagłe śmierci zawsze nas zaskakują,jak piszesz wali nam się świat...
Usuńpozdrawiam Cię milutko:)))