Usiadłyśmy sobie w kawiarence i zapytałam co u niej...Była samotną kobietą,dzieci wyszły z domu, ale ciągle atrakcyjną, nie szukała jednak tego jedynego,jak twierdziła,wystarczyli jej dobrzy koledzy.Aż tu nagle usłyszałam: Jerzy mnie rzucił. Tak z dnia na dzień.
Zaraz...zaraz, ten Jerzy, kolega z osiedla?Byliście parą?....
No tak, byliśmy rok nieco bliżej, usłyszałam,chociaż znamy się dłużej...ostatnio na tydzień wyjechaliśmy razem w góry ,było super. Dwa dni temu zapukał do drzwi, powiedział, że to koniec,wraca do Danki, tej poprzedniej.Kocha ją i ona jego.
Potem się okazało, że gdy byli razem przez ten rok, pisał maile do Danki, że ma już kobietę...a tamta wtedy zaczęła go...odzyskiwac. Nachodzic, prosic, wyznawac miłośc. No i uległ.
Wszystko zaczęło się Basi układac, zaczęła na nowo życ, snuc plany...a ponadto zakochała się jak głupia dwudziestka.Nic nie zapowiadało rozstania .Parę dni temu wrócili ze wspólnego wypadu.Była wyluzowana,szczęśliwa.
Nie było kłótni, zatargów między nimi, pełna harmonia.
I nagle krótkie zdanie - to koniec.Wracam do Danki.Wybacz.
Czy można naprawdę kochac, szafując uczuciami?
Zbliżyc się do kogoś, równocześnie pisac maile do poprzedniej,przeszłej jak twierdził miłości, że właśnie nie jest się samym, że jest się w nowym związku?..PO CO?
By miec nadzieję, że się tamtą odzyska, ale przecież krzywdząc kogoś po drodze?
Tak zwyczajnie przyjśc i powiedziec- to koniec?
Niesamowite...jak łatwo kogoś skrzywdzic bawiąc się uczuciami...dając nadzieję i nagle ją odebrac.
Daj czas czasowi...tylko tyle mogłam jej powiedziec.To tylko rok, a może dla niej...to aż rok .
Może w sumie lepiej, że nie trwało to dłużej...potem boli bardziej.